[One-shot Miraculous Lukanette/Adrienette] Haute couture +18

Czas mija, rany się zasklepiają, ale blizny pozostają.
Marinette po wielu latach od zakończenia kariery superbohaterskiej dostaje telefon od dawnego kompana, Adriena Agresta. Jej życie jest jednak inne, umawia się z Luką, robi karierę w paryskim świecie mody i... na zawsze chce zostawić za sobą Biedronkę.
UWAGI: scena erotyczna, ale nie żadne trójkąty czy coś, tak na zaś ostrzegam ;)

Drżenie ciała.

Lekko spocone ręce.

Niepewne spojrzenie…

Marinette dawno pozbyła się zbędnych reakcji, które dawniej towarzyszyły jej przy każdym spotkaniu zarządu wraz ze sponsorami oczekującymi kolejnemu sukcesu na pokazie mody. Nauczyła się spełniać ich wymagania i przy okazji stawiać na swoim w doborze strojów. Nie bez przyczyny stała się ikoną francuskiej mody i jedną największych projektantek dzisiejszych czasów. Brakowało jej jednak jeszcze trochę do sławy, która zapisałaby ją na kartkach historii. Najbliższy pokaz mody miał to zmienić. Postawić ją w świetle reflektorów, które po wieki uchwycą jej osobę.

Świat mody to świat oddany Paryżowi i Francji... — Marinette wstała od stołu i podeszła do projektora, na którym przedstawiła letnią kolekcję na majowy pokaz mody. Skinieniem głowy nakazała asystentce przewinąć slajd. Kolejne projekty sukni ukazywały się na białym płótnie w pokoju konferencyjnym.

Dumnie przytakiwała kolejnym strojom, nad którymi pracowała od roku. Analizowała trendy, siedziała po nocach zastanawiając się nad reakcjami sław i co chwilę wyrzucała swoje dzieci do kosza, na nowo wertując kolejne pomysły. Zostały tylko najlepsze.

Wyprostowała się dumnie. Ręce założyła na piersi i obejrzała się przez ramię, lustrując reakcje sponsorów.

Kiwali z zadowoleniem, rozmawiając ze sobą, szczególnie przy projekcie czarnej, męskiej sukni. Chat Noir, pomyślała o nadanej nazwie. O nieudanej próbie zatajenia przed sobą, że przeszłość bohaterki nic dla niej nie znaczy. W rzeczywistości na samo wspomnienie Czarnego Kota jej serce zabiło mocniej. Dlaczego? Pozbyła się go dawno ze swojego serca. Miłość przeminęła wraz z wkroczeniem w dorosłość i zdaniem sobie sprawy z własnej naiwności. Więc dlaczego?

Pytała samą siebie, ale gdy rozległy się wiwaty wśród sponsorów, wróciła do rzeczywistości. Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

Starsze pokolenie, które kochało łączyć dawne style, złoty wiek w modzie francuskiej ze współczesną nutką dzikości, wydawało się usatysfakcjonowane pomysłami, a nawet zgadzało się z pomysłowością w kwestii niektórych dzieł. Jednak wciąż jedna osoba siedziała krzywo, oglądając się raczej za okno, aniżeli przyglądając propozycjom Marinette.

Chloe Bourgeois ziewnęła szeroko. Wyjęła pilniczek z torebki i zaczęła podpiłowywać palec wskazujący. Jej pełny zadufania wyraz twarzy wciąż doprowadzał Marinette do szału, choć po tak wielu latach znajomości, szczególnie w branży, zaczęła ukrywać, co sądzi o dziewczynie. Znajomości liczyły się bardziej niż dawne konflikty. Jednak teraz i ją musiała przekonać...

I dlatego właśnie znała ją od lat. Wystarczyło zachęcić. Zaproponować coś, czego oczekiwała, ale i coś, czego się nie spodziewała.

Marinette zadarła delikatnie podbródek, wystawiając rękę w kierunku asystentki. Przerwała prezentację.

Świat mody rządzi się swoimi prawami. Kochamy pokazywać ludziom, że za każdym strojem wiąże się historia — zaczęła swoją przemowę. — Historia ma niejedno imię. — Popatrzyła się po sponsorach. Nawet Chloe zwróciła na nią uwagę. — Tak więc pragnę zapowiedzieć motyw majowego pokazu. — Umilkła na moment, budując napięcie wśród zebranych. — Bohaterowie — dokończyła szeptem i wskazała na ostatni projekt, gwóźdź programu i najcudowniejsze dzieło, które wyszło spod jej dłoni w ciągu ostatnich lat: suknia Biedronki.

Chloe wypuściła pilnik.

Wstała gwałtownie, przewalając fotel i podbiegła do Marinette. Uściskała ją mocno, potem ucałowała w oba policzki, podskakując w miejscu i krzycząc jak małe dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent pod choinkę. Zarzuciła kucem i położyła ręce na biodrach, obracając się w stronę sponsorów.

Zrobię to z przyjemnością — oświadczyła.

Podoba się? — spytała złośliwie Marinette.

Jeszcze pytasz? — Machnęła teatralnie dłonią. — Oj, przestań, Mari, z przyjemnością założę tę suknię. Czy nie jestem najbardziej znaną modelką na świecie?

Zamrugała powabnie, okręcając się w najnowszej tunice z kolekcji Gucciego. Rozległy się oklaski, dołączyła do nich nawet Marinette, uśmiechając się szeroko. Jej prezentacja zakończyła się sukcesem. Zatwierdziła tylko projekt podpisem wszystkich sponsorem i odprowadziła ich do wyjścia. Zebrała ze stołu wszystkie uwagi dotyczące pokazu i kolejności prezentacji sukien. Podjęła z podłogi nawet pilniczek Chloe, który nie pomyślała zabrać, gdy kręcąc chudym tyłem, wyszła za młodym modelem. Podobno był jej obecnym partnerem, choć od kilku znajomych słyszała inne plotki. Ech, Marinette machnęła na to ręką. Kto by się przejmował?

Oddała wszystkie dokumenty asystentce do przeanalizowania. Parę zostawiła sobie, szczególnie tych od najważniejszych sponsorów, którzy pozostawili uwagi na kilku stronach.

Zrób to na jutro. Spisz wszystkie uwagi i sprawdź, czy nie ma tam czegoś istotnego — powiedziała młodej dziewczynie o ślicznych, fioletowych oczach, która przyszła do niej pracować niecały tydzień temu. Jednak już ją lubiła. Ceniła ciężką pracę i umiejętność dostosowania się do warunków panujących w jej firmie.

Nie akceptowała niemodnych ludzi, ale ta dziewczyna potrafiła dobrać strój — był elegancki i jednocześnie zgodny z obecnie panującą modą, z długimi żakietami, zdobnymi guzikami na rękawach i złotym paskiem na talii. Nie należała do najszczuplejszych kobiet, więc niekoniecznie nadawała się na modelkę, ale w roli reprezentanta projektantki spełniała się idealnie.

Dziewczyna bez żadnego zażalenia zabrała wszystko i ruszyła do swojego gabinetu. Wcześniej Marinette ją zatrzymała:

Czy mam na dzisiaj jakieś spotkania?

Stanęła w drzwiach i się zastanowiła.

Tak, pan Adrien Agrest zaprosił na kolację.

Marinette prychnęła ze śmiechu, po czym policzyła na palcach, ile to lat minęło, odkąd się do niej odezwał. Dwa? Trzy? I na pewno jedno z ich spotkać odbyło się zupełnie przypadkowo na którejś z gal. Wcześniej raz zamienili dwa czy trzy słowa, na umówionym spotkani w parku. A potem? Stali się sobie obcy.

Zaprosił? — Znów zaśmiała się, tym razem był to wymuszony śmiech. — A gdzie konkretnie?

Pur' — Jean—François Rouquette, proszę pani. Na godzinę dwudziestą pierwszą. Prosił przekazać, że to pilne i że chce porozmawiać o... — Zacisnęła usta w wąską linijkę.

Porozmawiać o... — zachęciła ją, by dokończyła.

... kocie. — Skinęła głową i wyszła z pomieszczenia.

Marinette chwyciła za najnowszy szkicownik i wybiegła z sali konferencyjnej. Drzwi zatrzasnęła za sobą. Szpilki stukały jej o kamienną posadzkę z drogiego marmuru. Po takim biegu będą się nadawały tylko do wyrzucenia, ale czuła, że nie wytrzyma w obcym pomieszczeniu. Tylko jej gabinet był właściwym azylem, gdzie ogarniał ją spokój.

Pracownicy schodzili jej z drogi. Emanowała wściekłością. Gdyby ktokolwiek się jej napatoczył, bez chwili zawahania straciłby pracę. Dlatego ominęła współpracowników, nie chcąc tracić cennych ludzi, i wbiegła do gabinetu. Zamknęła się na klucz. Szkicownik rzuciła na blat, a sama opadła bezwładnie na sofę i jęknęła w poduszkę.

Kot? — pisnęła. — Naprawdę "kot"? — mówiła dalej do siebie. — On całkowicie zgłupiał, teraz to... — urwała w tym momencie i wstała.

Usiadła przy biurku i wyjęła z pierwszej szuflady od góry małe puzderko ozdobione chińskimi znakami — czerwone w czarne kropki. Nie otworzyła go jednak. Ostatnim razem, gdy tak uczyniła, Tiki wyskoczyła, przerażając ją niemal na śmierć. Wtedy to nawet chwyciła za miotłę, próbując ją odgonić jak jakiegoś robala. Teraz bez strachu by ją powitała, ale ze wstydem...

Biedronka już nie istniała. Uwięziła najdroższą przyjaciółką, wierząc, że jej rola bohatera się zakończyła. Zasługiwała na lepsze życie, ale to puzderko wciąż trzymało ją w swoich uwięziach. Nigdy go nie zostawiła. Nosiła przy sobie jak talizman.

Marinette schowała z powrotem puzderko i zamknęła szufladę na klucz. Dla uspokojenia nakreśliła jakiś szkic, chyba miał przypominać żakiet, ale był obrzydliwy. Kolejny wcale nie lepiej jej się udał. Trzeciego nie zaczynała.

Odchyliła się na fotelu i przymknęła oczy, powracając nieświadomie do przeszłości — do nastoletnich lat, kiedy jedynym jej problemem było ratowania świata i miłość do Adriena. Jak prosto się jej wtedy żyło... Nie pracowała ciężko na stworzenie wizerunku. Nie zamartwiała się, czy kolejnego miesiąca wypłaci wszystkim pracownikom należne pensje. Nawet nie myślała o kolejnym pokazie mody i reakcji prasy na jej projekty. Jak dwa lata temu, gdy stała się pośmiewiskiem przez beżową marynarkę z bawełny. Nikt wtedy nie nosił marynarek z bawełny, a tym bardziej beżowych. Zmieszali ją z błotem, ale odbiła się szybko z dna i pół roku później podbiła tabloidy cudownymi spódnicami w chińskie wzory i wykrój, w połączeniu ze stylem europejskim, które zawładnęły światem.

Chyba wtedy pojawił się Adrien. Pogratulował jej nieśmiało i odszedł z Natalie, która po zaginięciu jego ojca, stała się asystentką młodej gwiazdy, najbardziej znanego modela z Paryża. A dzisiaj tenże słynny model zaprosił ją do restauracji.

Pozna ją po takim czasie?

Z młodziutkiej twarzy niewiele jej zostało. Rysy wyostrzyły się. Włosy dawno ścięła, zrezygnowała z dziecinnych kucyków. Wciąż jej jednak zostało to niewinne spojrzenie, które wielu myliło z łagodną naturą dziewczyny i wielu z nich musiało się w końcu przekonać, że właśnie ta dziewczynka już dawno nie istnienie.

Marinette nie chciała się spotyka z Adrienem — odmówić mu i na kolejne lata zamknąć się na rozmowę z nim, aż podejmie kolejną próbę... Nie umiała tak uczynić. Ucieczka nie ratowała ją w pełni przed przeszłością i chyba w końcu nabrała odwagi, by stawić jej czoła.

Zadzwoniła do swojej asystentki i poprosiła o potwierdzenie spotkania. Potem na szybko poprawiła skromny makijaż. Zmienić strój zaplanowała na kilka godzin, niedługo przed wyjazdem z pracy.

Wstała i podeszła do wbudowanej w ścianę szafy, gdzie trzymała kilka nieudanych projektów. Lazurową sukienkę z kolekcji jesiennej — zwiewną, liczyła na jej sukces, a odpadła po pierwszej prezentacji. Albo spodnie, grube, zimowe w ozdobne złote motywy roślinne. Nie pasowały jednak do obecnie panujących trendów. Ostatecznie wybrała ołówkową spódnicę z turkusowym zamkiem i jasnobeżową bluzkę w kształcie nietoperza. Do wszystkiego dodała bordowy pas. Rzeczy przesunęły na bok szafy, aby nie zgubić ich przed samym wyjściem.

Potem w końcu usiadła do pracy. Czekało ją jeszcze kilka godzin odczytywania maili i akceptowania spraw związanych z pokazem. Jej skrzynka znów była zapchana. Setki maili ciążyły w głównym folderze, a jakieś pojedyncze automatycznie posegregowały się do oddzielnych teczek.

Marinette złapała się za głowę. Brakowało jej siły na analizowanie niepotrzebnych reklam, propozycji i listów fanów, z których każdy i tak brzmiał tak samo...

Biedronkę wielbili inaczej — podsumowała.

Nagle usłyszała pukanie, nie dobiegało z okolic głównych drzwi. Wstała i sprawdziła, czy zamknęła się w gabinecie, potem podeszła do sofy i odsunęła ją od ściany. Przyłożyła do niej dłoń i wtedy zarysowała się na nich czarna linia.

Fragment ściany zanikł.

Serpertion uśmiechnął się do niej szeroko, machając dłonią, w której trzymał ukochaną lirę. Zagrał na niej skoczną melodyjkę, obchodząc Marinette wokoło. Nagle pochwycił ją w talii i przyciągnął do siebie. Pocałował szybko w usta, w zasadzie cmoknął niewinnie, jakby byli dziećmi. Odsunął się od niej, ujął dłoń i jeszcze ucałował jej wierzch.

Marinette nie umiała powstrzymał słodkiego śmiechu.

Cześć — przywitał się dopiero teraz. Sass wydobył się z bransolety Miraculous.

Dawno sssię nie widzieliśśśmy, Marinette — wysyczał.

Witajcie, miło was widzieć. Oboje — dodała, głaszcząc Sassa po ogonie.

Najwidoczniej ja na nic nie zasłużyłem. — Luka udał obrażonego. — A tak ciężko pracowałem. — Westchnął.

Chwyciła go za skórzaną kurtkę i przyciągnęła do siebie, stając na palcach, by po chwili chwycić w cudownym pocałunku. Nie żałowała, nie czekała, tylko wzięła go całego, zanurzając się w cudownym zbliżeniu, którego ostatnio nie doznała. Luka położył ręce na jej pośladkach i podniósł ją. Jedna ze szpilek zsunęła się po śliskich rajstopach Marinette i upadła za Lukę. Razem rzucili się na kanapę. Luka ucałował jej szyję, potem bark, potem odsłoniętą pierś, aż zatrzymała go. Złapała mężczyznę za policzki i znów zaprowadziła go do swoich ust, tym razem złączając językami, w wielkiej batalii, zaciekłej, jak wtedy gdy walczyła ze złoczyńcami.

Ach, w moment zrobiło jej się gorąco. Zdjęła z siebie marynarkę, a potem pozwoliła Luce ściągnąć kurtkę. Miał na sobie ciasny T—shirt, niemodny, obrzydliwy, z postacią Jagget Stone'a, ale tylko na nim wyglądał tak seksownie. Dłonią zawędrowała do jego rozporka i uśmiechnęła się złośliwie, zawalając go pocałunkami. Luka już był gotowy, nabrzmiały i słodki. Również nie mógł się doczekać spotkania i nie zamierzała mu tego utrudniać.

Od ostatniego razu zrobiłaś się taka gorąca — wyszeptał jej na ucho.

Jego głos poraził. Nie dziwiła się teraz tysiącom fanem, które na dźwięk tego ponętnego głosu wrzeszczały na całej sali koncertowej, rzucając w muzyków gaciami i stanikami.

Nie zamierzała jednak poddać się kochankowi.

Sama przybliżyła twarz do jego ucha, ale zamiast szeptu, ugryzła go.

Zajęczał z bólu.

Dobra, nie gorąca, tylko ostra — poprawił się szybko, a potem klepnął ją w pośladki.

Usiadła i otworzyła usta w głębokim zdziwieniu. Teraz poczuła dokładniej. Posłała mu uśmiech. On odpowiedział jej tym samym. Bez niepotrzebnych słów. Bez niepotrzebnych tłumaczeń. Rzucili się sobie w objęcia i rozebrali, zostawiając na sobie górną część ubioru. Luka rozerwał rajstopy dziewczyny, a sam zostawił spodnie w okolicach kolan.

Już sięgał do jej bluzki, gdy złapała go i położyła dłonie na swoich biodrach. Zaczął ją masować, chwytać, szczypać... Jęknęła z bólu. Doprowadzał ją do szaleństwa. Nie znosiła, gdy się tak z nią drażnił, ale i tak kochała te gry.

Popchnęła Lukę i w jednej chwili usiadła na nim, powoli wkładając go do siebie. Sapnęła z zachwytu i zniżyła się, by pocałować Lukę. Podniosła się i opadła, powoli, drażniąc się. Wyrwał się z ich ust jednoczesny zachwyt. Marinette nie wytrzymała. Zaczęła się poruszać szybciej, mocniej wbijając Lukę w swoje drobne ciało. Podskakiwała nad nim i tylko pozwalała mu asekurować ją dłońmi, które wciąż spoczywały na jej biodrach, aż rozlała się fala uniesień. Fala rozkoszy i jednoczesnego bólu, który sprawiał, że Marinette znów żyła. Potrzebowała tego ciepła. Chwytało ją i odpowiadała tym samym w silnych pchnięciach. Bezbronna nie była…

Ostatni raz opadła na Lukę i jednocześnie skończyli.

Marinette osunęła się zmęczona na pierś Luki.

Pierwszy raz... — wysapał.

Że razem? — spytała ciężko. Nie miała sił wstać. Tak więc została w tej pozycji, razem z wciąż w niej tkwiącym członkiem Luki.

Razem, razem. Oj, Mamamarinet, kocham cię. — Ucałował ją w policzek. — Jesteś niesamowita.

Potrzebowałam się... odstresować — przyznała, znowu przypominając sobie o Adrienie.

Oj, Adrien? — Luka od razu odgadł jej myśli.

Dokładnie. Zaprosił mnie.

Uu, już się robię zazdrosny. — Klepnął ją po pośladku. — Bardzo zazdrosny. Spotkanie ze sławnym modelem.

Zazdrosny? — zdziwiła się. W ramach zemsty uszczypnęła go w sutek. — Niegrzecznie. A jak na ostatnim koncercie połowa dziewczyn rzuciła w ciebie stanikami, to co?

Zasłoniłem oczy.

Tak, zasłoniłeś. Ty...

Rozległ się dzwonek telefonu.

Równocześnie podnieśli się i Marinette w tym samym momencie zachwiała się na Luce. Upadła na podłogę. Syknęła z bólu, uderzając się czołem o posadzkę. Szybko się podniosła i pobiegła do telefonu. Ogarnęła w moment włosy, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie i odebrała.

Tak? — powiedziała stanowczym tonem.

Proszę pani, pan Agrest dziękuje za spotkanie i prosi o przyniesienie jakiegoś pudełka — wyjaśniła pokrótce asystentka i rozłączyła się tak jak zawsze. "Nie przeciągaj nigdy niepotrzebnie rozmów" — zarządziła Marinette w trakcie ich pierwszego spotkania i teraz też po raz pierwszy żałowała tej decyzji.

Ostrożnie odłożyła telefon na blat i wróciła do Luki, który już zdążył nałożyć gacie. Oparła głowę o jego ramię.

Chce żebym przyniosła mu Tiki — poinformowała go.

Niestety, nie wiem, co w tej chwili się dzieje w świecie... superbohaterów.

Jak to? — zdziwiła się. — Przecież sam jeszcze jeszcze działasz?

Mari, nie jestem superbohaterem. To że pomogę dziewczynce przejść bezpiecznie przez ulicę czy jak zapobiegnę wypadkowi, nie czyni ze mnie kogoś wyjątkowego. To tylko hobby, na nudę, na stres. — Poprawił jej włosy, gdy to mówił. — Biedronka była superbohaterem, ale ona chyba nie chce wrócić.

Ujęła jego dłoń i ucałowała wierzch. Biedronka... Znowu, serce zabiło mocniej. Dlaczego? Włożyła kolczyki z powrotem do szuflady, zapomniała o nich, nie dała się pokonać niepotrzebnym emocjom. Była silna... Silniejsza niż kiedykolwiek.

Westchnęła ciężko i popatrzyła na Lukę z żalem.

Coś nie tak powiedziałem?

Biedronka... — zawahała się. — Biedronka już nigdy nie wróci. Biedronka była samotna z tym wszystkim. Musiała okłamywać znajomych, rodziców, walczyć zamiast spełniać marzenia, wypłakiwać się w poduszkę w samotności. A kiedy mistrz Fu odszedł... Ja... — Opuściła bezwładnie ręce. — Ja naprawdę wtedy się poddałam. Dałeś mi trochę sił, ale prawdy nie znałeś. Byłam z tym sama. Z ciężarem, z którym nie mogłam się podzielić. Tak wielką odpowiedzialność złożyć na rękach nastoletniej dziewczyny... Mądre...

Czyli teraz byś postąpiła inaczej? — ciągnął dalej.

Teraz, czyli jako dorosła kobieta czy gdybym podejmowała decyzję jako nastolatka z wiedzą, co mnie czeka? — upewniła się, czy dobrze go rozumie.

Mari, wiesz, o co mi chodzi. — Pocałował ją w skroń.

Pewnie przyjęłabym miraculous — przyznała z dozą niepewności w głosie. — Byłam i jestem głupia, nawet teraz trzymam Tiki, choć nie pozwoliłam jej wyjść przez ostatnie kilka lat.

Była twoją przyjaciółką — zwrócił jej uwagę.

Była — podkreśliła szybko. — Luka, ona mnie też wtedy okłamała.

Ty też mnie okłamywałaś. — Nie wypominał jej, jedynie stwierdził, że to miało miejsce.

Tak, to prawda. — Westchnęła. — I nawet nie wiesz, jak tego żałuję. Ale co innego kłamać dla czyjegoś dobra, a co innego, kiedy kłamstwo... Kiedy jest ono takie... — Nie znalazła właściwego słowa.

Czyli się poddasz? Oddasz Tiki? Pójść z tobą? — zaproponował wszystko, czego właściwie teraz potrzebowała, ale i nic z czego skorzysta. Nie powinna zawsze polegać na Luce, nawet jeśli w takich dniach i tak wykorzystywała go do końca.

Kochała go i podziwiała. Miłość przerodziła się w podziw, a podziw zmienił się w miłość. To opanowane spojrzenie zawsze ją uspokajało, prowadząc w nawet najgorsze dni, a miała takich wiele, kiedy jeszcze broniła Paryża jako Biedronka.

Oddam Adrienowi Tiki — postanowiła w końcu.

Na pewno sądzisz, że to będzie właściwa decyzja?

Tak — skłamała, ale zdradziły ją łzy. Rozpłakała się w ramionach Luki, tuląc go mocno, zdecydowanie i nie zamierzając puścić za żadne skarby. Kochała go, ale i momentami nienawidziła, kiedy rozumiał ją bardziej niż ona sama.

Pogłaskał Marinette po głowie i w końcu wyszeptał jej na ucho:

Będę cię wspierał. Niezależnie od tego, jak zdecydujesz.

Ale ja nie wiem, jak chcę zdecydować! — krzyknęła. Zamknęła usta, zdając sobie sprawę, że przecież wciąż znajduje się firmie.

Luka parsknął śmiechem.

Wcześniej nie przeszkadzały ci jęki. — Cmoknął ją w policzek. — Nawet jeśli się zmieniłaś, wciąż jesteś tą samą MaMaMarinette, która wpadła wtedy do mojego pokoju i prawie rozwaliła wszystko, co tam miałem.

Nieprawda! — naburmuszyła się.

No dobrze, prawie prawie, ale potem chciałaś wszystko nadrobić i prawie, i to prawie ci się udało.

Palnęła go w brzuch.

Bo następnym razem wyrzucę cię — ostrzegła.

Luka wzruszył ramionami.

Nie zrobisz tego. Za bardzo mnie potrzebujesz. Poza tym ty zaproponowałaś mi tu "tajną bazę".

Tajna baza, tajna, ty mój superbohaterze. — Uszczypnęła go w policzek. — Kocham cię, mój ty bohaterze. I dlatego...

Wyjdziesz za mnie? — spytał niespodziewanie.

Marinette wstała z wrażenia. Potknęła się o własną stopę i poleciała jak długa na podłogę. Rąbnęła, tym razem tyłem głowy, o podłogę i aż krzyknęła z bólu. Wstała jednak szybko, otrząsnęła się i zdała sprawę, że nawet nie nałożyła gaci. Zresztą sam Luka siedział w koszuli i bokserkach. Nawet nie martwili się, by ściągnąć mu skarpetki.

Tak, nic się nie zmieniłaś — skomentował.

Oświadczasz mi się? — spytała, niedowierzając temu, co właśnie usłyszała.

Nie inaczej.

Ale...

Wiem.

Wyglądasz...

Tragicznie, zgadza się, to nie jest strój na oświadczyny, ale... — Podniósł się i podszedł do Marinette. Złapał za jej dłoń i jeszcze raz ucałował jej wierzch. — Jak już jesteś gotowa na dokonywanie wyborów, to może i ja ci trochę namieszam w życiu. Jesteśmy ze sobą tyle lat, może i nasz związek trwa krótko, ale chyba zdążyłaś się zastanowić, czy chcesz spędzić ze mną całe życie.

Całe? — Zacisnęła usta w wąską linijkę, dalej nie wiedząc, co ma powiedzieć.

Dokładnie. Myślałem, że nie dam rady spełnić swoich marzeń, ale patrz. Jestem dziś muzykiem, mam chwilę na ratowanie ludzkości i na dodatek udało mi się zdobyć serce dziewczyny, które wydawało się pochłonięte miłością do innego. Nie chcę czekać dłużej. Chciałbym, żebyśmy byli razem. Nie martwili się przeszłością, a troszczyli o przyszłość. Wspólną. Porozmawiasz z rodzicami...

Nie... — Pokręciła głową.

Tak, porozmawiasz! — podkreślił. — Wiem, że to dla ciebie trudne, odkąd... No sama wiesz... Pokłóciliście się o Biedronkę, ale może właśnie teraz dokonasz jakiś wyborów. Tym razem właściwych.

Bycie Biedronką było niewłaściwe?

Nie, to było cudowne, ale byłaś kłamcą, oszukiwałaś bliskich, a przede wszystkim sama cierpiałaś. Bohaterowie cierpią, ale skoro Władcy Ciem już nie ma. Skoro świat jest bezpieczny to może warto pomyśleć o sobie i to w pełni. Nie zamykaj się w sobie. Nie zapraszaj mnie przez balkon...

Nie wytrzymali i równocześnie parsknęli śmiechem.

Narzekasz na balkon?

Tak, szczególnie w zimie — zgodził się. — Kocham cię, Mari, i nie chcę cię stracić. Pomyśl...

Tak — odpowiedziała bez zastanowienia.

Co...

Tak! — wykrzyknęła, a potem wbiła się w usta Luki.

Chwycił ją w talii i podniósł. okręcili się razem kilka razy, a potem opadli ze zmęczenia na kanapę.

Naprawdę?

Tak — powtórzyła ostatni raz, żeby Luka nie miał już żadnych wątpliwości.

Tak — powiedział to samo. — To... jeszcze jedna rundka? — zaproponował ponętnym głosem, któremu ciężko było odmówić. Jednak była to czysta złośliwość z jego strony. Oboje czekał jeszcze koniec pracy, a potem spotkanie z Adrienem.

Skończyli na kilku pocałunkach.

Luka wywołał Sassa, który grzecznie przekimał ich igraszki w szufladzie i przywdział strój. Otworzył tajne przejście, gdy w tym czasie Marinette ubierała się. Rajstopy wzięła nowe, stare nadawały się już tylko do śmieci. Wrzuciła je od razu do kosza. Ostatnim razem zagapiła się i prawie Chloe dostrzegła je przy biurku. Na szczęście zdążyła przesunąć i obeszło się bez niezręcznej sytuacji.

Popsikała się również perfumami. Na kąpiel nie było czasu. Wzięła najlepsze, najmocniejsze i wypsikała, aż Luka kichnął od nadmiaru zapachu.

Nie uduś się w tym, proszę. — Kaszlnął. — Straszne.

To twoja wina, kochanie — zażartowała i włożyła zapach do szuflady. Zauważyła leżącą w niej ramkę na zdjęcia.

Zamarła w przygiętej pozycji, z dłonią zawieszoną nad prostą, drewnianą ramką. Pamiętała ją. Pamiętała dzień, w którym po ostrej kłótni z rodzicami przez telefon, wrzuciła ich wspólne zdjęcie do szuflady i nie wyjęła go aż do dziś. Wzięła fotografię, drżąc. Palcami mocno przytrzymała ramkę, jakby w obawie, że zaraz wysunie się i upadnie na podłogę, rozwalając.

Dawna radość utkwiła w cudownym zdjęciu z krótkich wakacji, które odbyli jeszcze, gdy była nastolatką.

Nie pojechali daleko. Zahaczyli tylko o wieżę Eiffla, parę innych atrakcji turystycznych, a na końcu ustawili się wspólnie. Wtedy chyba nawet natrafili na Lukę. Wracał właśnie z ostatniego kursu, z plikiem napiwków i gitarą, na której zamierzał grać na placu. Zatrzymał się dla nich i zrobił szybkie zdjęcie. Nie spodziewali się wtedy tego, ale Luka wyjął gitarę i zaczął im grać. Piosenkę, która jak się później okazało, była grana na weselu rodziców.

Tańczyli wtedy razem, a Marinette usiadła obok Luki, wsłuchując się w utwór, który miękczył jej serce za każdym razem, gdy sięgał palcami do strun. Zamknęła oczy i po raz pierwszy pomyślała, że zwyczajne życie nie jest złe. Tego dnia również pokłóciła się poważnie z rodzicami. Atak akumy, zniknięcie, zamartwianie, pogorszenie ocen, nieobecności, problemy ze znajomymi...

Ciągnęło się za Marinette tak wiele spraw i w końcu nie dała rady. Jednak chyba nadszedł czas na spotkanie z tymi uśmiechniętymi twarzami. Ojciec poprowadzi ją do ołtarza, mama zajmie się sprawami organizacyjnymi i we trójkę może upieką tort weselny. Razem. Jak dawniej. Jak rodzina.

Umówię się z rodzicami — poinformowała Lukę.

Na pewno?

Tak. — Kiwnęła. — Chyba tak, nie mogę wiecznie uciekać przed własną rodziną. Nie chcę... — popatrzyła na zdjęcie — ich stracić. Kocham ich, poza tym ktoś mnie musi zaprowadzić do ołtarza.

Usta Luki podniosły się w tym słodkim, niewinnym uśmiechu, na który kochała oglądać się godzinami. Szczególnie gdy zasypiał obok niej w nocy, po tysiącach pocałunków i paru ostrzejszych rundkach.

Kocham cię — wyznała.

Ja ciebie też.

Zniknął wraz z zasklepiającą się ścianą.

Bez chwili zawahania, Marinette wybrała numer do mamy i zadzwoniła. Skończyli już pracę. Pewnie siedzieli przed telewizorem, oglądając kolejny odcinek jakiegoś serialu. Dlatego czekała, spodziewając się, że minie chwila, nim mama odbierze. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, ktoś podjął słuchawkę kilka sygnałów po tym, jak zadzwoniła.

Marinette? — usłyszała zatroskany głos matki.

Łzy popłynęły po jej policzkach Marinette. Serce zagrało w nieznanym jej rytmie, który od lat starała się trzymać na wodzy. Była pełna tęsknoty za ukochaną matką, ale dopiero teraz, w momencie, w którym usłyszała jej cichy głos, w którym nie zabrzmiała ani nuta żalu, poczuła, jak bardzo potrzebowała bliskości rodziców.

Tak... To ja — odparła. — Cześć... Masz mamo chwilę? Taką wiesz...

Coś stłukło się po drugiej stronie. Kobieta sapnęła i odpowiedziała przekonująco:

Tak, jestem całkowicie wolna. Coś się stało, kochanie?

W zasadzie... Ja... Kocham... Ja mam... Wiesz... — nie mogła się wysłowić. Co jej przychodziło na myśl, to zaraz zanikało. Czuła się jak ostatnia kretynka. Dlaczego zmarnowała tyle czasu? Z powodu jednej kłótni? Było warto? Oczywiście, że nie.

Marinette wytarła policzki.

Kochanie, czy wszystko w porządku? — pytała dalej jej mama. — Tata i ja...

Luka oświadczył mi się — poinformowała ich.

To... To cudownie.

Tak i tak zastanawiałam się, czy nie możemy się spotkać. Porozmawiać? Ja... Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Przepraszam...

Oj, kochanie, my też... My...

Mamo, ja nie chciałam. Przepraszam. Ja chcę to zmienić. — Pociągnęła nosem. Łzy dalej płynęły policzkach. Nie przestawały. Jak się nie starała, tak one wciąż ją męczyły.

My też, kochanie. Tak się cieszymy, że zadzwoniłaś. Jak chcesz, to porozmawiajmy, na spokojnie. O tobie, o... — zawahała się na chwilę. Marinette odpowiedziała za matkę:

...Biedronce.

Tak, kochanie, o niej. Jeśli tylko zechcesz! — dodała. — Nie zmuszaj się do niczego. Poczekam. Naprawdę tym razem nie chcę się o nic kłócić. I dziękuję za sukienkę. Przepiękna...

Nie rozmawiała, ale pamiętała o każdych urodzinach i imieninach, o każdym święcie, na które nie dała rady przyjść. Zawsze znajdywała trochę czasu, by zaprojektować i uszyć coś dla rodziców. Nie były to najlepsze dzieła... Zwyczajnie pamiętała.

W takim razie cieszę się — wyszeptała. — Niedługo nowy pokaz mody. Może... przyjdziecie? Będą cudowne kreacje. Mam nadzieję znaleźć się na okładkach gazet. Cudownie by było, gdyby moi rodzice byli wtedy... ze mną — zaprosiła ich odruchowo, a kiedy to zrobiła, nie żałowała.

Tak, to by było cudowne! — odkrzyknęła mama, gdzieś w tle usłyszała tatę.

Zaśmiała się cicho.

Musimy się koniecznie spotkać — stwierdziła Marinette. — Tyle się wydarzyło i wydarzy, ale dzisiaj muszę jeszcze jedną sprawę zakończyć...

Usiadła przy biurku i wyjęła z szuflady puzderko z Miraculous, z Tiki. Uśmiechnęła się blado.

Zakończę parę spraw — podkreśliła.

Kochanie, mówisz o Adrienie.

Adrien... Zawsze do niego sprowadzała się rozmowa. Tym razem nie zamierzała się rozłączyć, ale to wciąż ją męczyło. Zakończy to, zakończy wszystko i ruszy do przodu, jak powinna kilka lat temu. Nie pozwoli dłużej trzymać się w miejscu. Musiała ruszyć i nigdy więcej nie obejrzeć się za siebie.

Tak, idę z nim na spotkanie... Zadzwonię... Jutro... — obiecała.

Dobrze, będziemy czekać — wyszeptała z ulgą mama.

Tak, tak, poczekamy! — rozdarł się do słuchawki tata.

Kocham was — wyznała jeszcze Marinette, nim rozłączyła się.

W odpowiedzi dostała te same słowa.

Odłożyła komórkę i okręciła się na fotelu, myśląc o spotkaniu, o tym w jaki sposób wyzna Adrienowi, że to koniec.

Czas mijał. Tysiące scenariuszy przeszło przez jej w głowę, aż w końcu zaczął zbliżać się właściwy czas. Wykąpała się w firmowej łazience, sprawnie, bo kolejne osoby czekały na skorzystanie z łazienki. Przebrała się i wtedy zdecydowała podjechać pod restaurację własnym samochodem.

Zapakowała kluczyki do podręcznej torebki, a pudełko z miraculous schowała na dno. Zamknęła za sobą gabinet i wyszła...

Paryż był niespokojny tego wieczoru. Tłumy zalewały ulice, samochody stały w niekończących się korkach i Marinette tylko dziękowała w duchu, że udało jej się wyjść wcześniej. Inaczej spóźniłaby się. Nawet jeśli nie rozluźni się, to i tak powinna zdążyć na czas.

Paryż wyglądał przepięknie. Nadal pamiętała widoki z samego szczytu wieży Eiffla, kiedy to z Czarnym Kotem wskakiwała na samą górę. Wyznał jej wtedy miłość. Tego wieczoru zaskoczył ją. Nie zaakceptowała jego uczuć, ale i ich nie odrzuciła. Zrodziły się w niej wątpliwości, które później stały się przyczyną do wielkiego rozstania.

Kochała Adriena, zaczynała coś czuć do Czarnego Kota, z Luką była blisko.

Teraz został tylko śmiech i wspomnienia, w które zanurzała się za każdym razem, gdy samochód stawał.

Niepotrzebnie o tym teraz myślała. Przeszłość to przeszłość...

Włączyła radio samochodowe. Znalazła lokalne radio i wsłuchała się w lecącą piosenkę Celine Dion. Oj, kochała piosenkarkę, więc utwór wkomponował się jej nastrój. Zasnęłaby, ale samochody ruszyły, ona wraz z nimi.

"Witamy serdecznie w wieczornych wiadomościach". — Piosenka się skończyła. — "Serpertion znów w akcji. Paryski superbohater uratował dziś trzy osoby z płonącego budynku, nim ten zawalił się na przedmiejskich osiedlach. Kochany i uwielbiany, ale wciąż stoi w cieniu zaginionych bohaterów — Biedronki i Czarnego Kota. Mija dziś dokładnie pięć lat od dnia, w którym po raz ostatni spotkaliśmy się z heroicznym czynem dwójki tajemniczych obrońców Paryża. Ich losy pozostają nieznane po dziś dzień..."

Marinette wyciszyła radio. Twarz wykręciła jej się w uśmiechu. O Luce mogła słuchać cały dzień, nie o Biedronce i Czarnym Kocie. Nie umiała jednak zgasić tego uśmiechu. Zbyt wiele dla niej znaczył Luka i jego czyny, z których robił sobie tak niewiele.

"Nic takiego nie zrobiłem" — przedrzeźniała go. Tak, nic nie zrobił, tylko wykonywał pracę, za która ona powinna być odpowiedzialna.

Korek trochę się rozluźnił, kiedy skręciła w boczną ulicę. Przejechała pomiędzy pomniejszymi ulicami, aż znalazła się nieopodal Pur' — Jean—François Rouquette. Zaparkowała na płatnym parkingu nieopodal, a dalej się już przeszła na piechotę. Lustrowała przechodzące obok pary — piękne damy w wykwintnych sukniach, jedną rozpoznała z jej dawnych kolekcji, a dalej mężczyzn w smokingach. Nie pamiętała, by widziała kiedykolwiek Lukę w smokingu. Nie wyglądałby jednak tak zjawiskowo jak w tej zwyczajnej koszulce rockowej. Dodawała mu uroki. Gdyby ubrał się elegancko, stałby się wyblakły, taki jak reszta.

Adrien stał już przed wejściem i czekał na nią. Oczywiście ubrany w drogi smoking. Włosy zaczesał do tyłu. Zmienił się, odkąd ostatni raz widziała go na żywo. Nawet na okładkach magazynów wyglądał na niezmienionego. W rzeczywistości postarzał się. Miał już delikatny zarost. Rysy stały się męskie, pełniejsze. Zniknął dziewczęcy urok, czego się nie spodziewała. Nawet nabrał masy mięśniowej. Musiała przyznać, że postarał się. Chyba nie planował wrócić do fachu?

Zauważył ją i pomachał. Odmachała z powrotem. Nie zamienili ani jednego słowa.

Pur' — Jean—François Rouquette było miejscem, jakich widziała wiele. Szykowne wejście z rozłożonym dywanem i mężczyzną sprawdzającym listę gości. Lustro zdobiło ścianę po ich prawej stronie. Odebrano od nich ubiór i udali się sali. Zaprowadzono ich do stołu, na sam środek pomieszczenia. Jednak w przeciwieństwie do reszty stołów, byli otoczeniu długą sofą zataczającą koło. Obok nich były jeszcze tylko dwa wolne stoliki.

Lokal otaczała przyjemna natura spokoju i elegancji, którą ceniła w miejscach gwarantującym sławom udaną kolację. Nie wpuszczano tu prasy, nie pozwalano wejść z kamerą, nawet bacznie obserwowano telefony. Jednak tym najmniej Marinette się przejmowała. Zwróciła uwagę na pustkę panującą tego dnia i dziwną atmosferę, jakby brak gości był nienaturalny. Może myliła się, ale wątpiła, żeby o tej godzinie nie zamówiono miejsca.

Usiedli i do tego momentu Marinette nie usłyszała od Adriena ani jednego słowa. Nie przywitał się, choć w tym samym zamieszaniu i się nie odezwała. Było niezręcznie, nietypowo i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek ulegnie zmianie. Adrien nawet niechętnie przeglądał kartę.

Marinette westchnęła. Nie po to przyszła na spotkanie, by je całe przemilczeć.

Chciałeś ze mną porozmawiać o kocie — rozpoczęła.

Adrien wychylił nos znad karty.

Ciebie też miło widzieć — odparł z pretensjami.

Adrien, proszę, nie wygłupiaj się. — Pokręciła głową z niezadowoleniem. — To ty poprosiłeś o spotkanie. Przejdźmy do konkretów. Sama chcę z tobą o czymś porozmawiać, więc nie ma sensu przeciągać czegokolwiek.

Myślałem... — Zmarszczył czoło ze zdziwienia. — Myślałem, że chciałaś się ze mną widzieć.

Nie inaczej, ale niekoniecznie w kwestiach przyjacielskich.

Niekoniecznie? — Prychnął. — Cztery lata przyjaźni. Chodziliśmy ze sobą chyba z pięć, więc...

Marinette opuściła kartkę na stół i spojrzała gniewnie na mężczyznę.

Pięć lat? — wysyczała. — Jakie pięć lat? Adrien, czy ty zwariowałeś? Zapomniałeś już, że na ostatnie dwa lata naszego "chodzenia" zniknąłeś? A rok przed tym okłamywałeś mnie, co do... twojego ojca? — zniżyła głos, żeby kelner nie usłyszał ich rozmowy. Wzięła spokojny wdech, by nie poddać się emocjom.

Możliwe, przepraszam.

Przepraszasz mnie? — zdziwiła się. — Umierasz czy rozpoczynasz nowy etap w swoim życiu, skoro chciałeś spotkania? — zażartowała, ale wtedy, czego nie mogła przewidzieć, Adrien odpowiedział poważnym tonem:

Tak, chcę wrócić.

Kelner przyniósł im po kieliszku wina. Marinette odsunęła go na bok, nie wypijając ani odrobiny. To nie był czas na picie.

Słucham? Czy ja się przesłyszałam? Adrien, ty naprawdę...

Tak — potwierdził. — Lubię modeling, lubię pozować, być na okładkach, przymierzać nowe kreacje, znaleźć się na wybiegu — mówiąc to, uśmiechał się szeroko, szczerze. — Jednak uwierz mi, że w tym wszystkim mi czegoś brakuje. Czuję się trochę samotny, trochę mi... pusto. Brakuje mi czegoś w życiu i wiem, że mogłem być jedynie sobą jako... kot. Maska chroniła mnie i wiem, że wtedy czułem się naprawdę wolny. Nic mnie nie ograniczało. Chcę do tego wrócić i...

I co? — pogoniła go.

Biedronka też powinna wrócić?

W pierwszej chwili otworzyła oczy szeroko w głębokim niedowierzaniu. Źle usłyszała? Przesłyszało się? Skąd dobiegały jakieś dźwięki? A ostatnia przyszła myślą, że to może tylko wytwór jej wyobraźni. Żadne z tych...

Propozycja Adriena była prawdziwa i szczera, pochodziła z głębi serca i chyba naprawdę pragną powrotu dawnych dni. Czasów, kiedy razem zwalczali zło, może nawet sprzed dnia, w którym poznali swoją prawdziwą tożsamość.

Marinette w odpowiedzi zaśmiała się. Błahe błagania, nic nie znaczące i ociekające dziecinną naiwną. Nie byli już dziećmi, a ich sława przeminęła. Wiele lat nieobecności pozostawiło piętno, którego już nie dało się zmazać. Paryżanie nie zapomnieli o bohaterach, ale i nie potrzebowali ich powrotu. Czuła to w trakcie rozmowy, ten zachwyt nad legendami, bohaterami, których już nie ma, jako słodkie wspomnienie. Mówili o nich z wdzięcznością, nadal organizując imprezy ramach wdzięczności, ale z tego samego powodu obchodzili inne święta, inne uroczystości.

Zapisali się w historii i w niej już pozostaną...

To nie ma sensu — odparła w końcu, kiedy Adrien wciąż czekał na jej jasną i klarowną odpowiedź. — Nie.

Dlaczego?

Adrien, czy masz prawo w ogóle mnie o coś takiego pytać? Pomyśl. Nic nas w tej chwili nie łączy. Nic a nic.

Ja...

Nie masz prawa i tyle.

Marinette...

Nie mów tak. — Ścisnęła w dłoni serwetkę. — Ty tylko w ten sposób postępujesz, jakbyś nigdy niczego złego nie zrobił.

Znowu mi wypominasz?

A dajesz mi wybór? — spytała szczerze.

Tak, daję.

Oj, przestań, Adrien. Próbujesz, zresztą znowu, wpłynąć na mnie, ale tym razem ci się nie uda. Jestem szczęśliwa, a będę jeszcze szczęśliwsza, kiedy zostawię wszystko za sobą.

Luka nie zostawił.

Marinette zacisnęła pięść. Jeśli Adrien w ten sposób chciał grać, to i ona mu nie odpuści. Nie chodziło tylko nią, to dobrze. Nie pozwoli Adrienowi traktować siebie w ten sposób.

Kagami też nie — przypomniała mu.

Ona to zupełnie inna historia.

Inna historia? — Prychnęła. — Tak, mów tak dalej. Zresztą, nieważne, zdania ci nie zmienię. Tak samo nie trącisz mojego.

Nie mów tak...

Nie mów? Adrien, ty się w ogóle nie liczysz z moim zdaniem. W ogóle nie myślisz o moich uczuciach i tym, kim chce tak naprawdę być.

Kochałaś to.

Tak, ale kochałam i ciebie, i jakoś mi to przeszło...

Adrian wyprostował się. Przez jego twarz przeszedł wyraz pełen bólu i wyrzutów sumienia.

Przesadziła. Nie kontrolowała własnych słów i niezależnie od relacji, jakie panowały między nimi, pewnych rzeczy nie powinna mówić.

Przepraszam, za daleko zaszłam.

Odetchnęła ciężko, znów próbując się uspokoić.

Nie, nie, masz rację. Trochę nam się poplątało przez te wszystkie lata. Szkoda że tak wyszło. Niezręcznie trochę.

Tak, niezręcznie... — Napiła się trochę wina. Nie przepadała za nim, ale akurat to było dobre. Pomogło na nerwy. — Posłuchaj, Adrien, ja naprawdę nie chcę wracać. Naprawdę mam swoje życie, karierę i dobrze mi z tym. Wszystkich ludzi nie uratujemy, a reszta sobie jakoś poradzi. Władczy Ciem już nie ma... Jego nie ma.... — powiedziała, przekonując samą siebie, że tego dnia pokonali ojca Adriena na zawsze.

Padał wtedy deszcz. Od tamtego dnia zawsze bała się deszczu, zamglonych i zachmurzonych pór, w których wyglądała, czy za murem nie kryje się Władca Ciem, nasyłając kolejnego motyla na Paryż. Nigdy się więcej nie pojawił, ale kiedy tak patrzyła w oczy Adriena, obawiała się kłamstwa. Obawiała się, że nim mężczyzna umarł, Adrien zabrał go gdzieś i wyleczył potajemnie.

Nigdy ci nie zaufam — podkreśliła kobieta.

Dlaczego?

Dlaczego? Adrian, naprawdę musisz mnie o to pytać?

Nie, faktycznie, nie — oburzył się. Chwycił za kieliszek i na raz wypił całą zawartość.

Machnął na kelnera, który dolał mu wina. Marinette podziękowała. Jeszcze miała wracać samochodem, nie zamierzała się upijać. Wystarczyło jej tyle, ile na razie miała, a i tak sączyła wino powoli.

Nie ma drugiej Biedronki — przypomniał jej.

Niepotrzebnie. Oczywiście, że nie było dwóch Biedronek, a póki co to nawet żadnej.

Nie przyszłam tu, by wracać, ale żeby odejść na dobre! — wyznała w końcu stanowczo. Od tej pory nie akceptowała już żadnego słowa sprzeciwu. Skończyło się. Adrien musiał uszanować jej decyzję, nawet jeśli wciąż targały nim wątpliwości i chęć, by wszystko było takie, jak dawniej.

Nie możesz, Marinette, nie możesz — błagał ją.

Nie słuchała go.

Przeczesała włosy palcami i przełknęła głośno ślinę, niewinnie rozglądając się po lokalu.

Adrien nie słuchał jej. Miał na względzie tylko własne dobro i nie liczył się ze zdaniem Marinette. Bolało ją, że nieświadomie Adrien staje się powoli własnym ojcem — tyranem, który własnemu dziecku zabrania spotkań z przyjaciółmi, który katuje go lekcjami i za wymówkę ma tylko jedno zdanie: to dla twojego dobra.

Luka mi się oświadczył — spróbowała jeszcze raz.

Nie masz pierścionka. — Wskazał na jej palec.

Marinette podniosła dłoń i zaczęła wpatrywać się we własny palec. Nie widziała na nim pierścionka, to się zgadzało, ale dlaczego? Nagle zaniosła się radosnym śmiechem. W tym całym zamieszeniu, w akcji z podejmowaniem decyzji i niespodziewanych oświadczynach zapomniała o pierścionku.

Pomachała w stronę Adriena.

A tak, tak, bo to były trochę spontaniczne oświadczyny. Sama zapomniałam, że potrzebny jeszcze jest pierścionek.

Kłamiesz — wysyczał. — Próbujesz tylko znaleźć odpowiednią wymówkę.

Słucham? — tym razem i ona się oburzyła. — Zarzucasz mi kłamstwo? Luka i ja pobieramy się. Czy tego chcesz czy nie. Adrien, dorośnij!

Dorośnij, dorośnij — fuknął z odrazą. — Marinette, ty nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak bardzo czuję się nikim. Ja jestem nikim. Nikim. Zerem. Absolutnym zerem bez... bez...

Sięgnęła do torebki. Z początku zostawiła w środku dłoń, obmacując delikatnie puzderko z Miraculous Biedronki, z ukochaną Tiki, którą zamknęła i z którą nigdy się nie pożegnała. Jednak czas minął, było już za późno, by zmieniać zdanie, cofać się i umawiać na jeszcze jedno spotkanie.

Wyłożyła na stół pudełko i przysunęła w stronę Adriena, który zamilkł. Spojrzał najpierw na Miraculous, a potem na Marinette, i znowu tak samo, aż w końcu wstał, kręcąc głową. Nie zgadzał się. Bez ustanku to powtarzał, lecz Marinette nie pozostało nic innego, jak tylko dobić resztkę wina. Na spodzie było już kwaśne, niesmaczne, aż się skrzywiła na ten smak. Odłożyła kieliszek i podziękowała kelnerowi.

Daj to Kagami... Nowej... — zawahała się przez krótką chwilę — Biedronce — dokończyła i tym razem odeszła.

W jej oczach stanęły łzy, gdy przemierzała korytarz restauracji, w milczeniu i głuchej ciszy. Nic w tych łzach nie wskazywało na radość i ulgę, którą winna teraz czuć, wraz z wejściem na nową drogę życia. Jej serce rozpierał niewyobrażalny ból, uczucie pustki dobijało ją, jakby gdzieś za plecami zostawiła część siebie, a nie Miraculous, zwykły przedmiot.

Nie, nie, nie — wyszeptała, łapiąc się za głowę.

Wyszła na zewnątrz i zewsząd otoczyły ją jasne światła latarni oraz cienki deszcz, przypominający mżawkę. Nie wyjęła parasola. Otoczyła się mocniej płaszczem i pobiegła przez chodnik, niszcząc sobie nowe obcasy. Jej włosy przesiąkły, dreszcze przerodziły się w niekontrolowane drgawki, a najgorsze, że miała ochotę wrócić i zabrać Tiki z powrotem. Przeprosić ją. Zostać Biedronką.

Jednak nie tego pragnęła...

Nie o tym marzyła...

Nie żałowała...

Stanęła przy samochodzie, nie otwierając go. Przez moment wpatrywała się jeszcze w rozświetloną wieżę Eiffla, wokół której zebrały się tłumy przy pomniku Biedronki i Czarnego Kota, mniejsze niż w ubiegłym roku.

Marinette wzięła głęboki wdech i razem z nim nadeszła ulga. Uśmiechnęła się nostalgicznie na wspomnienie o Biedronce, którą niegdyś była. O skokach z wieży Eiffla, o walkach z Władcą Ciem i Czarnym Kocie, partnerze, z którym drogi się rozeszły. I z tym uśmiechem pożegnała dawne życie, wsiadła do samochodu i odjechała, nim nowa Biedronka po raz kolejny uratowała Paryż...

KONIEC

Od autorki: Powoli przymierzam się do napisania dłuższej opowieści, czyli znając mnie to na 100 rozdziałów min. Tak więc... jeśli chcecie mnie wspierać, zachęcać, to zapraszam do wsparcia poprzez Paylpal. Oczywiście nie zmuszam. To wasza dobrowolna decyzja, ale byłoby mi miło. A jeśli byście chcieli, to zostawcie komentarz. Chętnie usłyszę od Was opinię!

2 komentarze:

Obserwuj!